Wszystkie wpisy, których autorem jest Artur K

IPMS Kraków – spotkanie 26 stycznia 2014 r.

W dniu 26 stycznia Klub Modelarski IPMS Kraków zainaugurował działalność na rok 2014. Spotkanie odbyło się, tradycyjnie już w ostatnim czasie, na terenie obiektu Com-Com Zone przy stadionie KS Hutnik. Oficjalna część – Zebranie Walne Stowarzyszenia – połączone zostało z omówieniem planów działalności na rozpoczynający się rok, w szczególności organizacja kolejnej edycji Festiwalu Modelarskiego oraz udziału w tegorocznych imprezach modelarskich. Jeżeli nic nie zakłóci naszych planów, na zbliżającym się dużymi krokami „XI Międzynarodowym Festiwalu Plastikowych Modeli Redukcyjnych w Bytomiu” IPMS Kraków stawi się silną ekipą.
Na stołach nie mogło oczywiście zabraknąć modeli wykonanych przez członków klubu, literatury, którym towarzyszyły dyskusje i wymiany doświadczeń.

„Dopieszczony” przez Shermana T34/85 Revella w skali 1/72

Czteronożny czołg LT-5

Żywiczny Metal Gear Rex w skali 1:72 czyli dwunożny czołg z serii gier Metal Gear Solid

Na warsztacie u Shermana

Odrobinka „wintydża” :)

Dość swobodna interpretacja „gazetkowego” modelu TKS w wykonaniu jednego z młodych uczestników zajęć modelarskich w Com-Com Zone.

Spotkanie 15 grudnia 2013 r.

15 grudnia 2013 r. odbyło się kolejne spotkanie IMPS Kraków. Spotkanie odbyło się na terenie obiektu rekreacyjno-sportowego Com-Com Zone, gdzie nasi koledzy prowadzą zajęcia modelarskie z młodzieżą. Spotkanie miało charakter podsumowania działalności naszego Stowarzyszenia w roku 2013, w tym: organizacja Festiwalu Modelarskiego Kraków 2013, uczestnictwa w Nocy Muzeów, prowadzeniu zajęć z młodzieżą czy uczestnictwa w imprezach modelarskich, z których nasi koledzy nierzadko wracali z trofeami. Najbardziej zasłużeni w mijającym roku zostali wyróżnieni dyplomami okolicznościowymi. Ciekawostką była Kronika przyniesiona przez jednego z naszych kolegów o dużym stażu modelarskim, upamiętniająca pierwsze wystawy modelarskie organizowane w latach 70tych i 80tych ubiegłego wieku. Tradycyjnie – jak na spotkanie klubu modelarskiego przystało – nie zabrakło kilku modeli tak gotowych jak i „świeżych zakupów”, a ponieważ spotkanie odbywało się w sali gdzie prowadzone są zajęcia modelarskie z młodzieżą można było także podglądnąć poczynania młodych adeptów.

Harrier Gr.1 w skali 1/72, wykonany z zestawu Hesegawy (prawdopodobnie przepak/modyfikacja Novo-Frog), obecnie wypierany przez zdecydowanie lepszy model firmy Airfix

Kronika oraz pierwsze prace młodych adeptów modelarstwa (Tiger II ochrzczony mianem „czołgu kroczącego” :))

Modelarstwo vintage – o co w tym chodzi?

Od pewnego czasu w środowisku modelarskim w Polsce coraz częściej spotykamy się z nazwą vintage. Chciałbym nieco przybliżyć, na czym polega ten styl i o co w tym wszystkim chodzi.
Samo słowo vintage pochodzi z terminologii winiarskiej i oznacza mniej więcej tyle, co stary, dobry rocznik wina.
Vitage jako styl, początkowo zaistniał w modzie i polegał na noszeniu starych elementów ubioru w połączeniu z nowymi dodatkami, ewentualnie na zastosowaniu tylko starych dodatków do nowego ubioru. Utarło się, że stare elementy odzieży określa się jako vintage, gdy mają minimum 25 lat.
Styl vintage szybko ewoluował i został wprowadzony do stylizacji wnętrz. Osiągany jest w dwojaki sposób – albo aranżując stare wnętrze w nowym stylu poprzez wprowadzenie nowoczesnych rozwiązań i mebli, albo odwrotnie – nowoczesne wnętrze zapełniając starymi, bądź utrzymanymi w starym stylu dodatkami.
W modelarstwie styl vintage jest dziedziną jeszcze pionierską, która budzi ogromne kontrowersje. U podstaw tego stylu leży sentymentalizm. Mając do dyspozycji świetnie opracowane modele oraz dodatki waloryzacyjne z żywic i elementów fototrawionych, umożliwiające wykonanie dobrego modelu redukcyjnego, część modelarzy sięgnęła po modele, które dostępne były na rynku w czasach ich młodości i początku ich modelarskiej drogi. Wspominając początki swojego modelarstwa, modelarze ci postanowili wskrzesić stare modele w formie ascetycznej, którą w ówczesnych czasach proponowali producenci. Chodziło o ukazanie prostoty formy, z której ongiś młody modelarz starał się uzyskać model redukcyjny. Poprawne wykonanie modelu w takiej konwencji powoduje, że gotowy model nie jest już modelem redukcyjnym, ale czymś w rodzaju eksponatu muzealnego. Jako taki eksponat, model w swym założeniu ma odegrać rolę czegoś w rodzaju deja vu powodując, że osoba patrząca na niego wspomina czasy swego dzieciństwa, gdy zarówno modele, jak i narzędzia modelarskie były często bardzo proste, albo wręcz prymitywne.
Dodatkową funkcją takiej konwencji wykonania modelu ma być również edukacja, nie mająca jednak wiele wspólnego z nauczaniem technik modelarskich, lecz wizualizująca poprzez odpowiednio dobrane eksponaty historię polskiego modelarstwa redukcyjnego.
W wyniku licznych dyskusji pomiędzy modelarzami parającymi się modelarstwem vintage nastąpił podział modeli vintage na trzy grupy. Grupa pierwsza obejmuje modele wykonane w konwencji opisanej powyżej, czyli modele ze starych zestawów, wykonane obecnie i stylizowane na stare. Grupa druga to modele wykonane co prawda z zestawów starych (i przez to kwalifikująca je do klasy vintage), lecz z wykorzystaniem wszelkich możliwych środków, by stworzyć model redukcyjny. Wielu więc modelarzy staje się przedstawicielami stylu vintage nawet nie zdając sobie w pełni sprawy z tego faktu.
Trzecią grupą modeli vintage są modele wykonane w tamtych czasach z uwzględnieniem zarówno modeli w pełni redukcyjnych, jak i tych, które były robione w konwencji prosto z pudła.
Wielu modelarzy stanowczo protestuje przeciwko pierwszej ze wspomnianych grup tłumacząc, że można tu zakwalifikować wszystkie modele wykonane przez początkujących, lub niedoświadczonych modelarzy. W tym miejscu należy więc zaznaczyć, że modele, które można zaliczyć do tej grupy mają na celu wykonanie w stylu prymitywizmu. Nie należy jednak mylić tego pojęcia z prymitywnym wykonaniem! Ważne jest początkowe założenie, do którego modelarz powinien podejść z pełnym zaangażowaniem i wykorzystaniem wszelkich nabytych umiejętności modelarskich. Oglądając model z bliska, łatwo zorientować się, czy zrobiony jest przez doświadczonego modelarza w konwencji prymitywizmu, czy też wykonany jest przez modelarza początkującego. Świadczą o tym takie detale, jak zachowanie geometrii, czystość klejonych połączeń itp.
Oczywiście, jak wspomniałem wyżej, styl vintage wywołuje duże kontrowersje w światku modelarskim, od reakcji łagodnych:

(…) szkoda że ten zabytek został tak brzydko wykorzystany (…),

…przez nieco mocniejsze:

(…) Nie dałbym tych modeli swojemu dziecku i nie rozumiem jaki byłby cel dawania takiej tandety do sklejania. Czego ma się uczyć ? Że ma zapłacić za tandetę, czy że się przy takiej tandecie narobi, a i tak będzie to tandetnie wyglądało. […] A tym co to wspominają mało delikatnie przypomnę, że wspominają to miło bo nic milszego nie mogą z tamtego czasu […] wspominać, bo taką biedę mieliśmy i niedobór wszystkiego (…),

…aż do reakcji ekstremalnych:

(…) Fun-sklejacz tworzy rzeczy z gruntu słabe albo przeciętne, […] Jego sklejactwo zdaje się być prysznicem modelarskim, losowaniem – uda się lub nie uda- umysłowym pierdnięciem przez model (…).

Powyższe cytaty pochodzą z forum PWM Modelarstwo z pasją www.pwm.org.pl
Styl ten ma także swoją rzeszę obrońców. Są to zarówno modelarze, którzy podjęli się budowy modeli vintage, jak również tacy, którym jest on zwyczajnie obojętny, lecz razi ich forma krytyki prezentowana w Internecie. Na tym samym forum można spotkać wypowiedzi:

(…) To historia modelarstwa polskiego i historia polskiej myśli modelarskiej tamtych lat. Dziś są wspaniałe modele, idealnie odwzorowane, ale kiedyś nie było. Dziś pan modelarz kupi sobie co mu dusza zapragnie […] w każdym zakątku świata, ale wtedy dawno temu, zdobycie czegokolwiek, nawet takiego rupiecia […] było stokroć większym wyzwaniem niż jego sklejenie. Mógłbym napisać, że w tym dziale jest romantyzm pełną gębą, bo tak jest, ale widzę po tekstach dużą dawkę niechęci jakbyście się bali czegoś, a na pewno jakbyście się czegoś wstydzili. Ja się nie wstydzę (…).

„ (…) to „matka” modelarstwa polskiego […]. Każdy z nas uwielbia w zaciszu domowym dziś montować cudowne modele, malować je, waloryzować. Część z Was ma naście lat i wychowaliście się na super modelach, ale wtedy, czterdzieści lat temu, w głębokim socjalizmie takie […] mieliśmy do dyspozycji. Matka może być wspaniała lub niedoskonała, ale jaka by nie była, należy się jej szacunek bo od niej wszystko powstaje (…).

(…) Mimo, że mnie okres tych bezkształtnych wyrobów modelo-podobnych generalnie ominął, to z dużą dozą radości śledzę ten i pozostałe wątki dot. modelarstwa vintage. I nikt nie powinien doszukiwać się w nich drugiego dna, czy jakiejś gloryfikacji tych produktów. Bo tak naprawdę nie za nimi tęsknimy, a za latami młodości (…).

Myślę, że zamieszczone powyżej cytaty doskonale obrazują konflikt, jaki wywołał styl vintage w środowisku modelarskim. Modelarzom redukcyjnym trudno jest oceniać model, który został wykonany w tym stylu z kilku względów:
1. Nie można przyczepić się, że podział technologiczny jest błędny i nie odpowiada rzeczywistości,
2. Nie można wytknąć błędnego malowania, bo jest ono np. zgodne z instrukcją modelu, chociaż nie znajduje potwierdzenia w realiach,
3. Nie można skrytykować, że autor modelu nie zrobił jakiegoś detalu, lub go nie poprawił, chociaż ów detal był charakterystyczny dla danego pierwowzoru modelu.

Oczywiście uwagi te odnoszą się do vintage, które promuje wykonywanie starych modeli z zachowaniem ich klimatu.

W celu łatwiejszego identyfikowania modelarskich form stylu vintage, w wyniku dyskusji prowadzonej na forum modelarskim ustalono podział na trzy grupy, nadając im stosowne nazwy:

1. VIN-ORT – vintage ortodoksyjny – wykonywanie modeli z zestawów starych w ich tradycyjnej formie, która ma ukazywać ich autentyczną, fabryczną prostotę.
2. VIN-FREE – vintage freestyle – modele ze starych zestawów z zastosowaniem wszelkich możliwych środków, by stworzyć z nich model redukcyjny, będący obrazem rzeczywistości, pomniejszonym w określonej skali.
3. VIN-ORG – vintage original – stare, oryginalnie modele wykonane przed 1985 r.

Zastosowanie takiego podziału umożliwia szybkie zakwalifikowanie modelu do odpowiedniej grupy, a przez to ułatwienie sposobu jego oceny.
VIN-FREE oraz VIN-ORG nie sprawiają kłopotów podczas ich oceny. VIN-FREE to doskonała szkoła modelarstwa. Stare zestawy zawsze wymagają indywidualnej inwencji i sporego (dużo większego, niż nowoczesne) wysiłku od wykonawcy, by powstał z nich model redukcyjny. VIN-ORG, w zależności od jakości wykonania i subiektywnego stosunku samych autorów tych modeli do efektów własnej pracy, postrzeganych z perspektywy upływu lat, może być traktowany pobłażliwie, czy wręcz autoironicznie. Ale również może być odbierany, jako rodzaj lekcji historii naszego modelarstwa! Najtrudniejsza jest ocena VIN-ORT. Zgodnie z kanonem, w tej grupie powinno się uwzględnić takie aspekty, jak czystość wykonania modelu i zachowanie geometrii charakterystycznej dla tego zestawu. Należy też zwrócić szczególną uwagę na malowanie. Dopuszczalne jest zarówno malowanie pędzlem, jak też aerografem, gdyż we wczesnych latach 80-tych w Polsce aerografy już były dostępne na rynku modelarskim. Najczęściej były to produkty z ówczesnego ZSRR, lub tzw. samoróbki.
Krytycy stylu vintage często sprowadzają ten styl do słowa bylejakość – bylejakość zestawu, bylejakość wykonania, bylejakość efektu końcowego. Mało który z krytyków zauważa, że te byle jakie zestawy osiągają dziś ceny dużo większe, niż te normalne, dokładnie opracowane i wydane zestawy współczesne. Zmuszałoby to bowiem do głębszego zastanowienia się: – dlaczego ONI to robią? Krytycy najzwyczajniej tego faktu nie chcą zauważyć. Skupiają się jedynie na ich często karykaturalnym wyglądzie. Pozostaje jednak pytanie: – TYLKO PO CO LUDZIE KUPUJĄ TAKIE MODELE niejednokrotnie słono za nie przepłacając? Skoro taki, ze swej natury karykaturalny model jest tak drogi, to przecież dużo prościej i szybciej byłoby wykorzystać zestaw tańszy i dokładniejszy do budowy modelu redukcyjnego!

Nie jest moim zamiarem, by sugerować, że vintage to styl dla snobów. Pragnę tylko uzmysłowić innym, że to nie brak finansów, a także zdolności modelarskich popycha ludzi do zajmowania się tego rodzaju modelarstwem, a pasja i chęć zaprezentowania historii tego pięknego hobby. Wykonywanie modeli w konwencji vintage powinno ukazać przeciętnemu człowiekowi, że modelarstwo to nie jest dziedzina, która liczy sobie kilka, czy kilkanaście lat. Modelarstwo jest znacznie starsze od epoki internetu i komputerów. Tak naprawdę sięga początków rewolucji przemysłowej, czyli drugiej połowy XIX wieku, kiedy to miały miejsce pierwsze próby odwzorowania w skali np. modeli parowozów. Z przyczyn technologicznych styl vintage nawiązuje do czasów późniejszych (tzn. drugiej połowy XX wieku), czyli okresu, gdy zaczęto produkować zestawy plastikowe z form wtryskowych. Warto również zaznaczyć, że wykonanie modeli ze starych zestawów jest niejednokrotnie dużo bardziej pracochłonne, niż zrobienie modelu z zestawu opracowanego współcześnie – już choćby sam fakt, że dopasowanie do siebie elementów ze starych form jest dużo gorsze, niż w zestawach produkowanych obecnie (z nielicznymi wyjątkami).

Oglądając zatem modele w stylu vintage, postarajmy się zauważyć ich bogatą historię, zanurzmy się we wspomnieniach i przenieśmy się w czasy młodości naszej, naszych ojców, czy dziadków. Nie szukajmy w tej konwencji realizmu, lecz postarajmy się potraktować takie modele tak, jak na to zasługują – jako eksponaty muzealne ukazujące nam, jak szybko mija czas.

Jarosław Gucwa

YF-23 Hobbyboss 1:48

Moja wiedza o tej maszynie jest minimalna i poszerzam ją dopiero dlatego też odpuszczę sobie rys historyczny. Powiem tylko ,że YF-23 był to konkurent YF-22 na przyszły supermyśliwiec dla USAF. Jego główny konstruktor czyli Northrop postawił na niewidzialność dla radarów, prędkość i łatwość obsługi. Różniło się to nieco od podejścia producentów YF-22. Wybór tego drugiego i odrzucenie pierwzego nadal jest kontrowersyjny ,lecz być może YF-23 jeszcze powróci „na tapetę”.

Model Hobby Bossa został ,brzydko mówiąc ,całkowicie „zjechany” przez „znafcuf” na zachodnich forach. Czy są ku temu powody? Nie wypowiem się na ten temat.Patrzę na nowy wypust HB okiem laika ,który klei dla przyjemności i odstresowania. YF-23 Hobby Bossa działa na wyobraźnię i więcej od niego nie wymagam. No…może żeby cześci do siebie pasowały :)
Skoro już mowa o częściach to te wykonane są naprawdę porządnie. Wnętrze kokpitu zasługuje na pochwałę. Poza fotelem ,który jest jakiś dziwny nie trzeba szukać żywicznych ulepszaczy. Wnęki podwozia też nie pozostawiają wiele do życzenia. Są też kanały dolotowe do silników , szkoda tylko że HB nie wykonał imitacji turbin. Wiem ,że nie byłoby ich widać no ale pasowałoby. Wnętrze dysz wylotowych też średnie i trzeba będzie ciut pokombinować. Bryła posiada dziwne zaklęśnięcia na powierzchni ,które zapewne wzbudzą obawy u wyjadaczy. Linie poziału są równe i delikatne.
Zastrzeżenia budzą kalkomanie ,które wykonana dla hipotetycznego ,seryjnego F-23A. Pojawiłsię już zestaw właściwy dla obu prototypów i zapewne pojawią się kolejne lecz cięzko mi pojąć dlaczego chińczycy zdecydowali się na pudełkowe „Co by było gdyby…”.
Podsumowując, kawał modelu (prawie pół metra) za niewielkie pieniądze (zapłaciłem 130 zł). Wyjadacze będą kręcić nosami, ja polecam :) Mam dwa egzemlarze i plan na trzeci.

Seaquest DSV – 1:600 Monogram

W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku na ekranach telewizorów pojawił się amerykański serial sci-fi pod tytułem „Seaquest”. W roli głównej wystąpił m.in. zmarły niedawno aktor Roy Schneider. Serial opowiadał o perypetiach załogi supernowoczesnego okrętu podwodnego noszącego właśnie nazwę „Seaquest”. Tematyka pierwszego sezonu obejmowała zagadnienia ekologii i ochrony oceanów na ziemi. Drugi sezon stracił na poziomie, gdyż producenci dodali podróże w czasie, potwory morskie i kosmitów. Przedobrzyli, Schneider odszedł i oglądalność spadła. W połowie trzeciego sezonu zaprzestano produkcji.
Tym niemniej , pierwszy sezon nadal ogląda się świetnie mimo iż CGI nie takie, jak teraz. Zachęcam do zapoznania się z „Seaquestem” ,jeśli ktoś nie miał okazji.

Model tytułowego okrętu podwodnego był moim marzeniem od kilku lat. Szukałem go na aukcjach zagranicznych , niestety zawsze cena była przerażająca. Niedawno udało mi się zakupić go u kolekcjonera z Polski. Mimo małej ilości części (ledwie szesnaście elementów) łajba ma ponad pół metra długości. Czas nie nadgryzł plastiku i części są wykonane bardzo starannie, łącznie z charakterystyczną , łuskowatą powierzchnią okrętu. Sklejał się bardzo dobrze. Używałem farb Vallejo oraz srebrnej emalii Humbrol. Masowo w użyciu był suchy pędzel oraz czarny „łosz”. Efekt na zdjęciach.

Viper Mk VII US Navy – 1:32 Revell

Po wielokrotnym przeczytaniu warsztatów modeli samolotów F-14 w moim zepsutym przez SF umyśle powstał taki zamysł. Przedstawiam znany z serialu „Battlestar Galactica” model myśliwca Viper Mk VII w jednym z najbardziej charakterystycznych malowań F-14. Malowany gównie farbami Vallejo. Brudzony również powyższymi oraz olejnymi i emaliami Humbrol.

Czteronożny czołg LT-5 1:35 czyli kolejny wymysł

Cześć!

Jakiś czas temu brałem udział w jak do tej pory najgłupszym zakładzie życia. Jeden ze znajomych z klubu, gdy podziwiałem czołg jego autorstwa pomalowany w kamuflaż pikselowy powiedział „Nie dasz rady czegoś takiego zrobić!”. Był to oczywiście żart-prowokacja, bardziej żart lecz jako typowy Polak musiałem powiedzieć: „Cooo!?!?! Ja nie dam rady!?”. No i efekt poniżej, oczywiście w moim ulubionym stylu SF. Nie wiem ,czy można to uznać za kamuflaż pikselowy ale może z przymrużeniem ucha się uda ;) Na ten krótki projekt złożyły się: czteronożny ,żywiczny czołg LT-5 zakupiony podczas festiwalu w Jaworznie; figurki Jaguar Models oraz Miniart, zwierzątka Tamyi, akcesoria do dioram kolejowych ,a reszta by ja :) Malowanie głównie Vallejo oraz Humbrol. Brudzenie olejami oraz suchym pędzlem. Ciągle potrzebna jest właściwa drewniana podstawka ,którą za niedługo będę miał. Poniżej zdjęcia:

Colonial Viper Mk VII – Revell 1:32

Tym razem daruję sobie historię pierwowzoru, powiem tylko ,że Viper Mk VII to następca opisanej już wersji Mk II. Był szybszy ,zwrotniejszy i lepiej uzbrojony. Jego komputer pokładowy pełnił rolę „wspomagania” pilota , lecz stał się również jego piętą achillesową. Zawirusowany , paraliżował myśliwiec, co prowadziło do jego zniszczenia. Mark VII zostały z czasem pozbawione tej słabości, co z kolei sprawiło, iż latać nimi mogli tylko wybitni piloci.

Model

Cóż tu dużo mówić – to również wypust Moebiusa, lecz przepakowany przez Revella. Zestaw jest stosunkowo prosty-zawiera jeszcze mniej części niż Mk II. Jednak „mało” w tym wypadku nie znaczy całkiem źle.
Mamy więć typową dla Revella instrukcję (daleko jej do oryginału Moebiusa), niesłej jakości kalkomanie (oznaczenia na dwa myśliwce) oraz części z jasnoszarego polistyrenu.
Zacznę od kabiny która jest aż do bólu prosta. Wanna, fotel, ścianka tylna , jeden ekran radaru(chyba) i pilot składający się z pięciu części. Właśnie pilot jest chyba najciekawszym elementem kabiny gdyż modelarz dostaje wybór: albo za sterami kobieta albo facet. Czym się różnią? Hmmm…frontem-na zdjęciach widać o co chodzi :) Dostajemy dwa różne przody tułowia i możemy zdecydować ,kogo wolimy mieć za sterami naszego Vipera. Poza tym do kabiny idzie sporo kalkomanii na różne ekrany lecz w tym wypadku warto zaopatrzyć się w blaszany kokpit , który również produkuje Paragrafix. Kabina sporo na tym zyska. O ile w Mk II można było obejść się bez blach, tak tu już zalecałbym nabycie tego zestawu.
Kadłub jest dwuelementowy: góra i dół. Pasują do siebie bez zastrzeżeń ,lecz szpachla się przyda. Wsporniki lądownicze (podwoziem bym tego nie nazwał) mają mało szczegółów ,lecz tu pasowałoby sprawdzić jak miał pierwowzór. Wnęki „podwozia” mają użebrowanie lecz poza nim goło i niewesoło. Linie podziału są szerokie, lecz mają prosty przebieg i nie zanikają.
Dysze silników prezentują się bardzo dobrze i choć szczegóły są nieco toporne to mają potencjał.
Elementy przeźroczyste są na dobrym poziomie.

Werdykt

Według mnie warto. Bryła przypomina oryginał ,a szczegóły można uzupełnić. Viperek zrewanżuje się niecodzienną sylwetką na półce i drapieżnym kształtem. Skala 1:32 kosztować musi , zapłaciłem za ten model około 100 zł i muszę przyznać ,że mimo pewnego niedosytu nie żałuję. Polecam!

PS:

Zdjęć pudełka nie ma ,gdyż wracałem ze sklepu rowerem z Viperem w reklamówce na kierownicy. Pech chciał ,że zaczęło padać. Zerwał się również wiatr i spowodował nagłe wkręcenie się reklamówki w przednie koło. Straciłem pudełko ale nie ucierpiałem ani ja, ani rower ani model.

Colonial Viper Mk. II skala 1/32 Moebius Models + dodatki Paragrafix

Jako ,że nie wszyscy „siedzą w temacie” pozwolę sobie przybliżyć nieco pierwowzór tego modelu. Viper mark 2 to jeden z myśliwców kosmicznych występujących w serialu „Battlestar Galactica”. Była to jednostka przechwytująca zdolna do lotów również w atmosferze. Niewielkie Vipery charakteryzowały się doskonałą zwrotnością i szybkością. Ich długość wynosiła niecałe dziewięć metrów. Były uzbrojone w dwa działka z zapasem 800 sztuk. Ponadto mogły przenosić też różnego rodzaju pociski kierowane itp. Z czasem wersja Mk II była wypierana przez nowsze Mk VII (recenzja modelu Revella już niebawem) lecz starsze „dwójki” miały w zanadrzu pewną niespodziankę. Ich komputery nie były połączone w sieć więc nie mogły być sparaliżowane w odróżnieniu od komputerów zamontowanych na Mk VII. W pewnym momencie , mimo iż niemal zabytkowe, stały się niezbędne.

Model

Wypust Moebiusa ma już trzy lata lecz nadal trzyma poziom, poza tym to jedyna „dwójka” na rynku w tej skali. W tym roku Revell przepakował wersję II oraz VII ale to dokładnie ten sam model. Model pojawił się u mnie niedawno i mimo ,że czytałem wiele recenzji tego modelu to i tak byłem zaskoczony profesjonalnym podejściem firmy. Bardzo ciekawie zaprojektowane pudełko (na dnie znajduje się zdjęcie fragmentu hangaru na tle którego możemy wyeksponować gotowego Vipera) mieści sześć ramek z białego plastiku oraz jedną z elementami przeźroczystymi. Uwagę zwraca instrukcja zrobiona w formie odprawy przed misją oraz ładnie wydrukowane kalkomanie niemal formatu A5.
Pod względem jakości odlewu Moebius stanął na wysokości zadania. Bryła modelu nie budzi zastrzeżeń Części są wykonane czysto, bez nadlewek i niedolewek. Jam skurczowych nie zaobserwowałem.
Kabina odwzorowana jest nieźle ze sporą ilością szczegółów. Znajdujące się w kokpicie ekrany można zaimitować za pomocą kalkomanii aczkolwiek do pełni szczęścia zalecam kupno zestawu Paragrafix. Jego zdjęcia znajdują się poniżej. Elementy są wykonane solidnie, z grubszej blaszki niż np te Eduarda. Dodatkowym smaczkiem jest żywiczna figurka pilota.
Jak to zwykle bywa w modelach aparatów latających mamy wybór: podwozie wypuszczone lub schowane. Wsporniki (bo goleniami bym tego nie nazwał) są całkiem niezłe, wnęki też (ale dlatego ,że są).
Dysze silników to odjazd. Bardzo szczegółowe , w pierwszej chwili myślałem ,że to żywiczny odlew. Tu Paragrafix nie miał wiele do roboty lecz mimo to zrobił blachy do dysz z opcją podświetlenia-kolejny miły smaczek. Bólem jest brak silniczków manewrowych. To znaczy są one zaimitowane jako kalkomanie ale nawiercenie ich da dużo lepszy efekt.

Kalkomanie zawierają oznaczenia dwóch pilotów. Czerwone pasy są wykonane jako kalki ale lepiej dać sobie z nimi spokój i namalować.

Elementy przeźroczyste są na dobrym poziomie. Jest też bardzo 'oldskulowa’ podstawka.

Werdykt

Zdecydowanie polecam. Widać mnóstwo serca i czasu włożonego w model. Brawo Moebius, oby tak dalej!

IV. Festiwal Modelarski Jaworzno 2013 – ciepła fotorelacja

Zacznę może niestandardowo i nie od słów „Dnia tego i tego odbył się…” ale od samego początku gdyż moje wstępne nastawienie do tegoż spotkania też jest ważne.
Jakieś dwa tygodnie temu zadzwonił do mnie Jarek G. – klubowy piewca modelarskiego vintage z pytaniem, czy jestem chętny na wyjazd na rzeczony IV. Festiwal Modelarski Jaworzno 2013. Odpowiedziałem ,że jak najbardziej, aczkolwiek uczucia miałem mieszane. Jaworzna nie znałem, lecz samo spojrzenie na mapę spowodowało u mnie powstanie wręcz krzywdzącej opinii. Pomyślałem sobie: „Jaworzno, troszkę większe niż Skawina, pffff…”. No ale słowo się rzekło, więc spakowałem modele i dnia siódmego września, czyli wczoraj o godzinie całkowicie barbarzyńskiej, czyli 7:45 (w weekendy lubię pospać) załadowałem się do samochodu i ruszyliśmy do Jaworzna. Podróż przebiegła w atmosferze…hmm…właściwej(wtajemniczeni wiedzą o co chodzi :)) , jechało nas trzech więc po godzince z hakiem z bolącymi od śmiechu przeponami wysiedliśmy przed budynkiem Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych Nr 1 w Jaworznie ,gdzie odbywała się cała impreza. Podróż zakłóciło nam zamknięcie jednej z ulic w mieście, więc niechcący poznaliśmy nieznany fragment Jaworzna ale z opóźnienia nie wynikło nic poważnego (poza tym ,że trzeba było zapytać o drogę jednego z miejscowych- Jarku, jak to dobrze ,że to zrozumiałeś :)).
Po wejściu do szkoły zobaczyłem już znaną obsadę stoisk giełdowych, jak również wielu innych znajomych. Od razu poczułem się „swojsko”. Po sprawdzeniu zawartości kilu pudełek (kilka z nich zmieniło już właściciela:)) udaliśmy się na salę wystawową (tj gimnastyczną) rozstawić modele oraz zobaczyć dzieła (żadne prace-dzieła!) innych modelarzy. Modeli przybywało z każdą godziną. Nie wiem, ile w rezultacie ich było, lecz gdy nastała godzina czternasta (tj koniec przyjmowania modeli), stoły były już zapełnione. Najwięcej było jak zwykle modeli pojazdów pancernych. Nie zawiedli również twórcy dioram. Samolotów też sporo ale zaskakiwała mała liczba modeli pojazdów cywilnych. Wrażenie robiły makiety budowli jak np Katedry Notre Dame czy Bazyliki Św Piotra. Szukałem szczęki na podłodze na widok kartonowego motocykla Aquila Racing w wykonaniu modelarza z Węgier. To jest wręcz arcydzieło i chociaż widywałem je już na konkursach to niezmiennie kładzie na łopatki. W ogóle modele kartonowe to magia. Jak można imitować w kartonie słoje drewna, chyba nigdy nie pojmę. A da się bo sam widziałem. Urzekł mnie model pancernika Yamato w skali 1:200. Straszny kolos! Kartonowe okręty to dzieła sztuki, tu nie było wyjątków. „Aurora” zwracała uwagę charakterystyczną sylwetką ,a kartonowe żaglowce powalały na kolana misternością (papierowych przecież!) detali.
Ucieszyło mnie ,że kategoria Science – Fiction była stosunkowo liczna. Jest to moja nisza modelarska i zawsze jestem zadowolony gdy widzę wystawione w niej modele. Również cieszyła oczy (zwłaszcza Jarkowe:)) kategoria „Vintage”, która stawia pierwsze kroki na festiwalach modelarskich. Jarek słusznie zauważył ,że wiele innych wystawionych modeli mogło z powodzeniem wystartować w „Vintage”. Dlatego gorąco zachęcam do klejenia starych modeli „po staremu” i do prezentowania ich w tej klasie.
Dzień pierwszy minął szybko i z bólem nóg udaliśmy się na spoczynek. Na poddaszu tzw. „Betlejemki” spało nas ośmiu w jednym pokoju na podłodze. To może zabrzmi dziwnie, ale to naprawdę świetne przeżycie. Dowcipy latały nisko wokół lamp. Niesamowity klimat miejsca sprawił ,że mimo wczesnej pobudki wypocząłem znakomicie (obudziło nas rżenie osła za płotem:)). Reszta chyba też się wyspała bo narzekań nie było słychać. Drugi dzień minął podobnie tylko był nieco krótszy. Niech zdjęcia powiedzą za mnie , gdyż nie chcę się powtarzać. Szczerze mówiąc żal było wyjeżdżać.
Kilka słów podsumowania? Proszę bardzo. Jeszcze nigdy ,na żadnych festiwalu nie czułem się tak swobodnie i nie rozmawiałem z tyloma świetnymi ludźmi! Bytom może i jest największy, w Krakowie jest również rewelacyjnie ,ale dopiero w Jaworznie poczułem ,że naprawdę jestem wśród swoich. O tak rodzinnej atmosferze niektóre festiwale mogą jeno pomarzyć. Z radością wpisuję Jaworzno w swój modelarski kalendarz i odszczekuję wszystkie krzywdzące opinie pod jego adresem. Jeśli ktoś ze sztabu w Jaworznie to czyta to gratuluję świetnej imprezy i dziękuję za wspaniałe dwa dni. Było obłędnie, polecam gorąco! W przyszłym roku piąta edycja, jubileuszowa. Wpraszam się już dziś :)