Archiwum kategorii: Modele

YF-23 Hobbyboss 1:48

Moja wiedza o tej maszynie jest minimalna i poszerzam ją dopiero dlatego też odpuszczę sobie rys historyczny. Powiem tylko ,że YF-23 był to konkurent YF-22 na przyszły supermyśliwiec dla USAF. Jego główny konstruktor czyli Northrop postawił na niewidzialność dla radarów, prędkość i łatwość obsługi. Różniło się to nieco od podejścia producentów YF-22. Wybór tego drugiego i odrzucenie pierwzego nadal jest kontrowersyjny ,lecz być może YF-23 jeszcze powróci „na tapetę”.

Model Hobby Bossa został ,brzydko mówiąc ,całkowicie „zjechany” przez „znafcuf” na zachodnich forach. Czy są ku temu powody? Nie wypowiem się na ten temat.Patrzę na nowy wypust HB okiem laika ,który klei dla przyjemności i odstresowania. YF-23 Hobby Bossa działa na wyobraźnię i więcej od niego nie wymagam. No…może żeby cześci do siebie pasowały :)
Skoro już mowa o częściach to te wykonane są naprawdę porządnie. Wnętrze kokpitu zasługuje na pochwałę. Poza fotelem ,który jest jakiś dziwny nie trzeba szukać żywicznych ulepszaczy. Wnęki podwozia też nie pozostawiają wiele do życzenia. Są też kanały dolotowe do silników , szkoda tylko że HB nie wykonał imitacji turbin. Wiem ,że nie byłoby ich widać no ale pasowałoby. Wnętrze dysz wylotowych też średnie i trzeba będzie ciut pokombinować. Bryła posiada dziwne zaklęśnięcia na powierzchni ,które zapewne wzbudzą obawy u wyjadaczy. Linie poziału są równe i delikatne.
Zastrzeżenia budzą kalkomanie ,które wykonana dla hipotetycznego ,seryjnego F-23A. Pojawiłsię już zestaw właściwy dla obu prototypów i zapewne pojawią się kolejne lecz cięzko mi pojąć dlaczego chińczycy zdecydowali się na pudełkowe „Co by było gdyby…”.
Podsumowując, kawał modelu (prawie pół metra) za niewielkie pieniądze (zapłaciłem 130 zł). Wyjadacze będą kręcić nosami, ja polecam :) Mam dwa egzemlarze i plan na trzeci.

Colonial Viper Mk VII – Revell 1:32

Tym razem daruję sobie historię pierwowzoru, powiem tylko ,że Viper Mk VII to następca opisanej już wersji Mk II. Był szybszy ,zwrotniejszy i lepiej uzbrojony. Jego komputer pokładowy pełnił rolę „wspomagania” pilota , lecz stał się również jego piętą achillesową. Zawirusowany , paraliżował myśliwiec, co prowadziło do jego zniszczenia. Mark VII zostały z czasem pozbawione tej słabości, co z kolei sprawiło, iż latać nimi mogli tylko wybitni piloci.

Model

Cóż tu dużo mówić – to również wypust Moebiusa, lecz przepakowany przez Revella. Zestaw jest stosunkowo prosty-zawiera jeszcze mniej części niż Mk II. Jednak „mało” w tym wypadku nie znaczy całkiem źle.
Mamy więć typową dla Revella instrukcję (daleko jej do oryginału Moebiusa), niesłej jakości kalkomanie (oznaczenia na dwa myśliwce) oraz części z jasnoszarego polistyrenu.
Zacznę od kabiny która jest aż do bólu prosta. Wanna, fotel, ścianka tylna , jeden ekran radaru(chyba) i pilot składający się z pięciu części. Właśnie pilot jest chyba najciekawszym elementem kabiny gdyż modelarz dostaje wybór: albo za sterami kobieta albo facet. Czym się różnią? Hmmm…frontem-na zdjęciach widać o co chodzi :) Dostajemy dwa różne przody tułowia i możemy zdecydować ,kogo wolimy mieć za sterami naszego Vipera. Poza tym do kabiny idzie sporo kalkomanii na różne ekrany lecz w tym wypadku warto zaopatrzyć się w blaszany kokpit , który również produkuje Paragrafix. Kabina sporo na tym zyska. O ile w Mk II można było obejść się bez blach, tak tu już zalecałbym nabycie tego zestawu.
Kadłub jest dwuelementowy: góra i dół. Pasują do siebie bez zastrzeżeń ,lecz szpachla się przyda. Wsporniki lądownicze (podwoziem bym tego nie nazwał) mają mało szczegółów ,lecz tu pasowałoby sprawdzić jak miał pierwowzór. Wnęki „podwozia” mają użebrowanie lecz poza nim goło i niewesoło. Linie podziału są szerokie, lecz mają prosty przebieg i nie zanikają.
Dysze silników prezentują się bardzo dobrze i choć szczegóły są nieco toporne to mają potencjał.
Elementy przeźroczyste są na dobrym poziomie.

Werdykt

Według mnie warto. Bryła przypomina oryginał ,a szczegóły można uzupełnić. Viperek zrewanżuje się niecodzienną sylwetką na półce i drapieżnym kształtem. Skala 1:32 kosztować musi , zapłaciłem za ten model około 100 zł i muszę przyznać ,że mimo pewnego niedosytu nie żałuję. Polecam!

PS:

Zdjęć pudełka nie ma ,gdyż wracałem ze sklepu rowerem z Viperem w reklamówce na kierownicy. Pech chciał ,że zaczęło padać. Zerwał się również wiatr i spowodował nagłe wkręcenie się reklamówki w przednie koło. Straciłem pudełko ale nie ucierpiałem ani ja, ani rower ani model.

Colonial Viper Mk. II skala 1/32 Moebius Models + dodatki Paragrafix

Jako ,że nie wszyscy „siedzą w temacie” pozwolę sobie przybliżyć nieco pierwowzór tego modelu. Viper mark 2 to jeden z myśliwców kosmicznych występujących w serialu „Battlestar Galactica”. Była to jednostka przechwytująca zdolna do lotów również w atmosferze. Niewielkie Vipery charakteryzowały się doskonałą zwrotnością i szybkością. Ich długość wynosiła niecałe dziewięć metrów. Były uzbrojone w dwa działka z zapasem 800 sztuk. Ponadto mogły przenosić też różnego rodzaju pociski kierowane itp. Z czasem wersja Mk II była wypierana przez nowsze Mk VII (recenzja modelu Revella już niebawem) lecz starsze „dwójki” miały w zanadrzu pewną niespodziankę. Ich komputery nie były połączone w sieć więc nie mogły być sparaliżowane w odróżnieniu od komputerów zamontowanych na Mk VII. W pewnym momencie , mimo iż niemal zabytkowe, stały się niezbędne.

Model

Wypust Moebiusa ma już trzy lata lecz nadal trzyma poziom, poza tym to jedyna „dwójka” na rynku w tej skali. W tym roku Revell przepakował wersję II oraz VII ale to dokładnie ten sam model. Model pojawił się u mnie niedawno i mimo ,że czytałem wiele recenzji tego modelu to i tak byłem zaskoczony profesjonalnym podejściem firmy. Bardzo ciekawie zaprojektowane pudełko (na dnie znajduje się zdjęcie fragmentu hangaru na tle którego możemy wyeksponować gotowego Vipera) mieści sześć ramek z białego plastiku oraz jedną z elementami przeźroczystymi. Uwagę zwraca instrukcja zrobiona w formie odprawy przed misją oraz ładnie wydrukowane kalkomanie niemal formatu A5.
Pod względem jakości odlewu Moebius stanął na wysokości zadania. Bryła modelu nie budzi zastrzeżeń Części są wykonane czysto, bez nadlewek i niedolewek. Jam skurczowych nie zaobserwowałem.
Kabina odwzorowana jest nieźle ze sporą ilością szczegółów. Znajdujące się w kokpicie ekrany można zaimitować za pomocą kalkomanii aczkolwiek do pełni szczęścia zalecam kupno zestawu Paragrafix. Jego zdjęcia znajdują się poniżej. Elementy są wykonane solidnie, z grubszej blaszki niż np te Eduarda. Dodatkowym smaczkiem jest żywiczna figurka pilota.
Jak to zwykle bywa w modelach aparatów latających mamy wybór: podwozie wypuszczone lub schowane. Wsporniki (bo goleniami bym tego nie nazwał) są całkiem niezłe, wnęki też (ale dlatego ,że są).
Dysze silników to odjazd. Bardzo szczegółowe , w pierwszej chwili myślałem ,że to żywiczny odlew. Tu Paragrafix nie miał wiele do roboty lecz mimo to zrobił blachy do dysz z opcją podświetlenia-kolejny miły smaczek. Bólem jest brak silniczków manewrowych. To znaczy są one zaimitowane jako kalkomanie ale nawiercenie ich da dużo lepszy efekt.

Kalkomanie zawierają oznaczenia dwóch pilotów. Czerwone pasy są wykonane jako kalki ale lepiej dać sobie z nimi spokój i namalować.

Elementy przeźroczyste są na dobrym poziomie. Jest też bardzo 'oldskulowa’ podstawka.

Werdykt

Zdecydowanie polecam. Widać mnóstwo serca i czasu włożonego w model. Brawo Moebius, oby tak dalej!

TSR-2 Airfix 1:48

W ostatni poniedziałek znajomy z pracy jechał do jednego z krakowskich sklepów modelarskich w celu zakupu modelu die-cast samochodu Trabant. Wyciągnął mnie ,żebym pojechał z nim. Wzbraniałem się bo wiedziałem czym to się może skończyć – wydaniem dużej ilości kasy. No ale w rezultacie pojechałem. Sklep mieści się na Wzgórzach Krzesławickich i zwie się „AGTOM”. Specjalizuje się on głównie w modelach die-cast, RC oraz grach bitewnych lecz są tam też modele plastikowe w dość atrakcyjnych cenach. Oczywiście najchętniej wykupiłbym cały sklep , zwłaszcza motorówkę z filmu „Batman” , której model widziałem tylko na zdjęciach oraz samolot Canadair CL-412
z firmy Heller. Mało brakowało abym go kupił lecz tuż obok stał model , który zawsze chciałem mieć. Nadmienię ,że staram się unikać sklepów internetowych ze względu na koszty wysyłki. Zresztą wolę nie bazować na internetowych in-boxach i obejrzeć model osobiście. Tutaj miałem tę okazję. Rzuciłem do kolegi zdanie „Po coś mnie tu wziął?” i zakupiłem przepięknego TSR-2 firmy Airfix w skali 1:48. Samolot podobał mi się od dawna lecz jego historia niespecjalnie mnie interesowała. Przeczytałem na szybko kilka zdań z rysu historycznego z instrukcji. Przykre ,że uziemiono tak rewelacyjnie zapowiadający się bombowiec. No ale wracając do modelu… Wypraski wykonano z białego styrenu, co jest logiczne ze względu na to ,że oryginał był również biały. Plastik jest matowy lecz nie ma grudowatej struktury. Części wykonane są starannie i dokładnie. W pierwszej chwili byłem zaskoczony wymiarami modelu. Nie wiedziałem jak duży był TSR-2 lecz podświadomie przygotowałem się na coś wielkości Phantoma. Trochę zwątpiłem gdy okazało się , że kadłub ma ponad pół metra długości. No lekki szok… Linie podziału blach są nieco za szerokie lecz wykonane starannie. Stateczniki poziome można wykonać jako ruchome, tak samo jest możliwość zrobienia otwartych kokpitów i wychylonych klap. Co do kokpitów….to jedna z dwóch bolączek zestawu. Tablice przyrządów są bardzo ubogie. Eduard przyszedł nam z pomocą wykonując barwione blachy i chwała mu za to bo prosto z pudła wygląda to nieszczególnie. Nie mam zastrzeżeń do wanny kokpitu oraz do tylnych ścianek. Szczegółowość trzyma poziom. Fotele stanowczo średnie , pasowałoby wymienić. Są jeszcze piloci lecz zapewne wylądują w składziku-sporadycznie montuję pilotów w modelach. Wnęki podwozia – tu jest bardzo dobrze. Wnęka główna jest świetna i według mnie nie ma co poprawiać. Przednia to inna bajka – bez rewelacji. Podwozie trzyma poziom, opony mają imitację ugięcia która wygląda całkiem , całkiem. Ponadto mamy możliwość otwarcia hamulców aerodynamicznych. Jest możliwość wykonania otwartej komory bombowej. W środku możemy umieścić bombę „A” bądź zestaw rozpoznanie/paliwo. Dysze silników – słabo. Ledwo co je widać ale zestaw waloryzujący wskazany. Są – i tyle dobrego można o nich powiedzieć. Waloryzując mamy do wyboru blachy Eduarda albo żywice CMK. Skłaniam się ku tym drugim. Kalkomanie obejmują oznaczenia na trzy powstałe prototypy samolotu. Oczywiście powstały zestawy kalkomanii w stylu „Co by było gdyby…” w których zawarte są oznaczenia seryjne dla TSR-ki. Mój powstanie w malowaniu pustynnym , zapewne izraelskim. Części przeźroczyste są na dobrym poziomie. Nie ma się do czego przyczepić. Podsumowując – kawał dobrego modelu działającego na wyobraźnię. Naprawdę warto.

 

Supermarine Spitfire Mk Vb 1:24 Airfix, nr A50141

Cała ta historia zaczęła się jakieś osiem lat temu, kiedy to pasjonat lotnictwa i raczkujący modelarz (ja) jakimś cudem zaczął pracę w Muzeum Lotnictwa w Krakowie. Warto wspomnieć ,że sklejałem wtedy jeden model na tydzień , malowałem pędzlem i nawet nie śniłem o aerografie. Spitfire podobał mi się od dawna lecz dopiero gdy poznałem z bliska przepięknego Mk XVI z Krakowa to zapałałem do tego samolotu do dziś niegasnącym uczuciem. Jest to dla mnie kwintesencja myśliwca.
Podczas pracy w muzeum poznałem człowieka ,który nauczył mnie o modelarstwie więcej niż jakakolwiek książka czy forum. Daniel , gdyż tak miał na imię , przekonał mnie do słuszności zakupu aerografu , nauczył mnie właściwie malować pędzlem i choć nasze spojrzenia na modelarstwo sporo się obecnie różnią to i tak zawdzięczam mu wiele.
W muzeum pracowałem rok i jakoś w połowie tego okresu zakupiłem model Spitfire w skali 1:24. Kosztował mnie sporo (171 zł – pamiętam dokładnie) ale to był duży Spitfire i więcej od niego nie chciałem. Skleiłem go najlepiej jak umiałem i zaniosłem do muzeum. Daniel pokręcił głową , zamruczał coś pod nosem…po czym zaczęliśmy go poprawiać. Efekt był świetny w porównaniu do mojego prawykonania. Model zajął miejsce w jednej z gablot , niedaleko prawdziwego Spitfire (z czego byłem bardzo dumny).
Praca w muzeum się skończyła ,a ja pozbyłem się Spitfire’a. Zmieniłem skalę, sposób klejenia, farby no i zacząłem kleić SF. Mimo tego Spitfire Airfixa siedział gdzieś w mojej głowie. Prze chwilę byłem posiadaczem Spitfire’a Mk V od Trumpetera lecz nie wzbudzał już takich emocji jak stary Airfix.
W zeszły piątek podczas spotkania klubu jeden ze znajomych powiedział mi , że w hipermarkecie „T…” na ulicy Kapelanka można kupić Spitfire Mk V Airfixa w niewygórowanej cenie. Poszedłem tam następnego dnia i szczęka mi opadła. Nie dość ,że faktycznie nie kosztował wiele (95 zł) to jeszcze była to edycja wzbogacona o zestaw farb akrylowych , dwa pędzle i dwa kleje. Nie myślałem długo…
W domu dokładnie obejrzałem nowy zakup. Widać ,że formy zostały odświeżone. Jakość odlewów jest całkiem dobra , chociaż pojawiają się nadlewki (łatwe do usunięcia). Kalkomanie obejmują jeden schemat malowania czyli samolot Jana Zumbacha z okresu Bitwy o Anglię z charakterystycznym Kaczorem Donaldem. Prezentują się dobrze. W pierwszej edycji nie miałem z nimi problemów i sądzę ,że tym razem też tak będzie.
Elementy przeźroczyste wyglądają dobrze , może nieco topornie lecz pamiętajmy ,że formy pochodzą z lat ’70.
Części z polistyrenu to już inna bajka. Raz jest dobrze ,a raz gorzej. Silnik nadal jest świetny ,chociaż krzyczy o okablowanie. Uwagę zwracają wytłoczone napisy ROLLS-ROYCE na pokrywach cylindrów. Za to ścianka ogniowa to płaska deska z kilkoma liniami imitującymi kable. Dorobienie detali jest niezbędne.
Kokpit też nie wypada źle. Powiedziałbym ,że lepiej od Trumpetera gdyż ich Spitfire miał podłogę w kabinie, co nie zgadza się z oryginałem -punkt dla Airfixa. Pedały orczyka pasowały zrobić od nowa bo grube strasznie. Tablica przyrządów nadal prezentuje się dobrze. W kokpicie również przydałoby się więcej przewodów. Jest opcja zrobienia otwartych drzwiczek do kabiny. W tej skali można już zrobić drzwiczki otwierane.
Faktura skrzydeł i kadłuba również trzyma poziom. Wolę wypukłe nity Airfixa niż dziury Trumpetera. Linie podziału są dość głębokie i nieco zbyt szerokie.
Uzbrojenie…tu jest gorzej. Działka koszmarne , karabiny lepsze. Najlepiej nie pokazywać ani jednych ani drugich a jeśli już to zrobić je od podstaw.
Podwozie – co ciekawe golenie są ruchome i podwozie można zamknąć. Trzeba dorobić ścianki komór chowania i fakturę sufitu wnęk bo Airfix tego nie zrobił. Co ciekawe , ścianki nie przeszkadzają w zamykaniu podwozia (dorobiłem i nie było przeszkód). Lenistwo producenta? U Trumpetera golenie są amortyzowane. Tutaj plus dla nowszego modelu. Goleniom podwozia Airfixa brakuje paru przewodów do dobrego wyglądu.
Model posiada również ruchome powierzchnie sterowe. Airfix rozwiązał to lepiej niż Trumpeter , który zrobił zawiasy (niestety za luźne i wszystko lata jak przysłowiowy żyd po pustym sklepie). Faktura płótna na sterach prezentuje się właściwie.
Dodatki? Ano owszem – są. Mamy filtr pustynny i możliwość zrobienia Spitfire’a z krótszymi końcówkami skrzydeł.

Zatem czy staruszek się broni w obecnych czasach? Moim zdaniem tak. Nadal ma spory potencjał i mimo wieku uważam go za lepszy model niż Trumpetera. Internet jest pełny mrożących krew w żyłach opowieści jakoby Spitfire Airfixa był nie do sklejenia. Można śmiało wrzucić te opowieści między bajki. Nie miałem z nim wiekszych problemów. Bez szpachli się nie obejdzie lecz zestaw jest w pełni sklejalny, lepszy niż niektóre wypusty Italeri. Podsumowując: polecam

Akcesoria do tego zestawu to przede wszystkim kalkomanie Techmodu oraz pasy do kokpitu i chodniki na skrzydła Eduarda. Ponadto istnieje żywiczna konwersja do Spitfire Mk IX lecz nie polecam. Jakość odlewów jest straszna i szybciej można skonwertować Airfixa własnym sumptem niż wyprowadzić żywiczny zestaw na prostą.

PS:

Jestem zakochany w Spitfire (Daniel stwierdził kiedyś ,że gdyby Spitfire umiała (bo to ona , „Złośnica”) gotować to bym się z nią ożenił) lecz nie jestem ekspertem od tego samolotu. Pochłonąłem kilka książek o nim i poznałem go podczas pracy w muzeum lecz nie „zjadłem” na nim zębów. Zestaw po sklejeniu przypomina Spitfire Mk V i w ten sposób go oceniam.

Tu-2S z firmy XUNTONG, nr b48002

Wczoraj otrzymałem zamówiony tuż przed świętami model samolotu Tu-2S z firmy XUNTONG, nr b48002. To następny model tego samolotu, oprócz dostępnego dotychczas na Allegro Tu-2T (wersja torpedowa). Dziś dostałem informację, że Tu-2T dostępny jest już też w Martoli (cena 225 zł jest dość wygórowana, zważywszy, że model w tej wersji kosztuje wraz z przesyłką z Hongkongu z naliczonym VATEM na granicy ok. 165 zł. Model Tu-2S jest o 17 zł droższy).
Wersja Tu-2S jest bogatsza od torpedowej – zawiera wszystkie ramki (wraz z torpedami) plus dodatkowe z bombami (trzy bomby FAB-1000) i czterołopatowymi śmigłami, filtrami na silniki i innymi różnicami. Nie ma natomiast alternatywnego kadłuba z pojedynczym okrągłym oknem z tyłu. Przeróbka jest dość łatwa – trzeba zaszpachlować trzy małe okna i nawiercić większe. A więc wersja polska… Jeśli ktoś chce robić inną wersję, z kalkami trzeba uważać – wersja bułgarska (torpedowa) miała dłuższą komorę bombową – wymaga to poważnej chirurgii. Kalki sa takie same jak w modelu TU-2T.
Ilość części dosłownie powala – 357. Wymiarowo model wstepnie wygląda na poprawny – porównałem na razie tylko kadłub, skrzydła, usterzenie. Z dostępnymi planami wydaje się być zgodny – odchylenia poniżej 1%. Detale w większości wypadków precyzyjne – kompletne silniki, łoża, wydechy, bogate wyposażenie kabin, piękne zamki bombowe. Spasowanie głównych elementów (na razie tylko te wyciąłem) – dość precyzyjne, choć odrobina szpachlówki przyda się przy skrzydłach. Skrzydła mają wewnątrz delikatne kołeczki, pozwalające utrzymać profil. Piękne, przejrzyste oszklenie.
Tyle zachwytów. Są jednak i negatywy. Pierwszy to tworzywo – plastik jest bardzo miękki, wymagający niezwykłej ostrożności przy obróbce, a do tego grube ramy wtryskowe, z których niełatwo wyciąć część. Drugi – grubość ścianek – na kadłubie to 2 mm, na skrzydłach niewiele mniej. Jeśli będzie się chciało pocienić, trzeba bedzie się pożegnać z faktura wnętrza, może być kłopot ze spasowaniem wyposażenia. Masa modelu z tak grubymi ściankami będzie więc znaczna, obawiam się o wytrzymałość podwozia (jest już dostepne metalowe, koszt to około 13 funtów plus przesyłka). Drugi minus – linie podziału – na kadłubie przypominają te z Mirage’owskiego Łosia. Trochę nierówne i w niektórych miejscach o zróżnicowanej grubości. Z drugiej strony – podziały poprowadzone poprawnie. Trzeci – fatalne odtworzenie faktury płótna na sterach i lotkach. Jeśli nie pokażą się żywice, to właściwie do zrobienia od nowa. Bogate nitowanie płatowca praktycznie nie istnieje (lepiej pod tym względem wygląda faktura ICM w 1;72). No cóż, będzie naprawdę dużo pracy. Ocena – bliże Mirage (i to Łoś, nie Karaś) niż Great Wall.
img_1403img_1400img_1398img_1404